Charakter obozów pod względem organizacji i sposobu wyposażenia, wprawdzie nieznacznie, ale zmieniał się z roku na rok. Na pierwszych moich obozach nawet samodzielnie robiliśmy sobie prycze, czyli łóżka do spania z już przygotowanych ociosanych żerdzi (bez użycia gwoździ !), napychaliśmy sienniki słomą, podarowaną przez jakiegoś gospodarza, w zamian za pomoc przy młocce. Kiedyś kopaliśmy też w ziemi ogromny stół w formie koła, robiąc okalający go wykop. Przy tym stole na około sto pięćdziesiąt osób siedzieliśmy na ziemi, na murawie z wpuszczonymi do wykopu nogami, mogąc trzymać na „stole” menażkę z jedzeniem. Widzieliśmy się wszyscy nawzajem, razem śpiewaliśmy. Było to jednak możliwe jedynie w pogodne dni, podczas niepogody zabieraliśmy jedzenie do namiotu. Na późniejszych obozach spożywaliśmy posiłki już przy stołach drewnianych, na stojąco. Można tam było jeść bez względu na pogodę, bo miejsce było zadaszone. Niewątpliwie było to znacznie wygodniejsze, jednak nie miało to już takiego uroku. Mieszkaliśmy w namiotach, najczęściej tzw. dziesiątkach, (czyli dziesięcioosobowych). Były to stare wysłużone namioty, do których bardzo pasowały słowa piosenki: „..od wojska mamy go w prezencie, czas wyrył na nim swoje pieczęcie.....” Przez środek namiotu biegło przejście, po obydwu stronach były wspólne prycze z pięcioma siennikami. Każdy otrzymywał jeden obozowy koc Natomiast resztę wyposażenia do spania, czyli prześcieradło, małą poduszeczkę oraz koc trzeba było przywieźć z domu. To wszystko, wraz z ręcznikami, przyborami toaletowymi oraz bielizną i ubraniami oraz za-pasowym obuwiem musiało się zmieścić w plecaku, zrolowany koc był do niego przypinany. Siłą rzeczy, przywoziliśmy minimalną ilość ubrań. Miało to duże znaczenie podczas alarmów, tzw. dziennych, kiedy trzeba było się spakować, zabierając ze sobą wszystko. A czas przewidziany na to był bardzo ograniczony. Dobrze opanowana sztuka pakowania, głównie rolowania koca była bardzo istotna. Czasami, gdy pojawiła się pogłoska o alarmie, próbowaliśmy wcześniej ukryć coś z rzeczy osobistych w lesie, aby pakowania było mniej. Najczęściej jednak robiliśmy to na wyrost, gdyż okazywało się, że przecieki o domniemanym alarmie były fałszywe.

 Prace porządkowe
fot. ze zbiorów autorki artykułu