Osobną kartę obozową stanowiły rodzinne wizyty. Przyjazdy dla rodzin harcerzy były zorganizowane przez sandomierski Hufiec, odwiedzający mogli skorzystać w jedną z niedziel ze specjalnego autobusu dowożące go chętnych na teren obozu. Miało to szczególne znaczenie dla młodszych harcerzy. Czasem była to ich pierwsza rozłąka z domem rodzinnym, niektórzy bardzo tęsknili, czasem nie wytrzymy­wali trudnych warunków obozowych.

Przytyk 1961. Odwiedziny. Z prawej mama autorki artykułu
fot. ze zbiorów autorki artykułu  

Pamiętam dobrze, na pierwszych moich obozach, oczekiwanie na mamę, bo to ona zwykle mnie odwie­dzała. Ponieważ nie było łączności telefonicznej nigdy do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy przyjedzie.

Najpierw, więc niepewność, niepo­kój, potem wzruszenie i radość ze spo­tkania, i chęć pokazania wszystkiego na obozie i opowiedzenia o tylu rzeczach! Podczas jednej z wizyt mojej mamy, biegnąc na spotkanie z nią tak byłam zaaferowana, że nie zauważyłam linki od namiotu, zawadziłam o nią i upa­dłam na mamy oczach. Boleśnie stłu­kłam sobie rękę, która nawet lekko mi spuchła w łokciu. Mimo odczuwanego bólu i lęku, że może ręka jest złamana lub skręcona absolutnie ukrywałam to przed mamą. Nie chciałam jej martwić, nie chciałam też psuć tego nadzwyczaj­nego dnia. Bałam się również, że zo­stanę odesłana do domu, aby tam się kurować Nadrabiałam dzielnie miną do końca wizyty. Szczęśliwie ręka była tylko stłuczona, po kilku dniach ból minął i opuchlizna zeszła.

zdjęcie 5

 Odwiedziny
fot. ze zbiorów autorki artykułu  

Ukoronowaniem niedzielnych odwiedzin było Ognisko przygoto­wane dużo wcześniej dla gości, czyli rodzin i miejscowej ludności. Miało szczególnie odświętny charakter. Poza śpiewem grupowym i solowym przy akompaniamencie akordeonu lub gitary, dużą popularnością cieszyły się skecze i scenki obozowe. Najwięk­szy aplauz, głównie wśród harcerzy, wzbudzały takie stałe pozycje w reper­tuarze, jak Kino obozowe, Modły do Allaha. Nawiązywały do określonych osób i zjawisk, które występowały na obozie i w sposób zakamuflowany, jednocześnie żartobliwy kpiły i wyszy­dzały je lub prosiły o ich załatwienie. Doprawdy, można było dopatrzyć się dużej dozy dowcipu, pomysłowo­ści, a i niejednokrotnie talentu w tej obozowej twórczości. Świetnym tego przykładem były też piosenki obozo­we, układane najczęściej do znanych, popularnych melodii.

Oto fragment jednej z nich, śpie­wanej na melodię „Kryminał tango”:

„Znacie obóz pod Przytykiem,
pod­ły obóz, choć przy drodze,
pełno tutaj zawsze krzyków,
choć komenda trzyma wodze.
Mamy tutaj swą oboźną,
 fajną babkę, trochę groźną.
Nieraz złości się i krzyczy,
za to z każdym się policzy.
Druh komendant śpi na fuzji,
przed namiotem Bajka  (pies - przyp. autora) stoi,
kogóż to się druh komendant tak panicznie dzisiaj boi?
To na pewno dru­hny Wiesi,
bo to nasza herod baba.
Jed­nej nocy komendanta
razem z łóżkiem wynieść chciała …”

Na obozie śpiewaliśmy bardzo dużo: przy ognisku i przy posiłkach, podczas wycieczek na wieś i podczas różnych zajęć, śpiewaliśmy dla siebie i miejscowej ludności... Do dzisiaj umiem zaśpiewać lub zanucić harcerskie, czy też wojskowe piosenki wyuczone na obozach, przy­ najmniej ich pierwsze zwrot­ki. Przez lata śpiewałam je swoim małym dzieciom.

To, że „moje obozy” były takie, a nie inne, to w ogrom­nej mierze zasługa ludzi, któ­rzy organizowali i prowadzili te obozy, ludzi mądrych, spra­wiedliwych, wielkich przyja­ciół młodzieży. Spośród wie­lu, którzy przewinęli się przez obozy wymienię tylko dwóch wspaniałych nauczycieli, wychowawców młodzieży i rzeszy harcerzy i instruk­torów, ludzi o ogromnym autorytecie: Leona Sobieraja i Jana Głucha. Niewątpliwie praca z harcerzami była ich wielką pasją.

Nie sposób w pełni od­tworzyć atmosferę tamtych obozów. Z jednej strony wdraża­nie do dyscypliny, porządku i pracy, rozwijanie hartu ciała, odwagi, odpo­wiedzialności, koleżeńskości i solidar­ności, uczenie patriotyzmu i mądrego obcowania z przyrodą. Z drugiej, możliwość poznania cie­kawych ludzi, tworzenie nawyku śpie­wania przy każdej okazji, napawanie się atmosferą wieczornych spotkań przy ognisku, rodzenie się przyjaźni, pierwszych miłości..

„Płonie ognisko i szumią knieje....” - Nadal urzekają mnie słowa tej starej harcerskiej piosenki, a prawie każde wpatrywanie się w ogień przywodzi mi na myśl tamte ogniska - synonim beztroskich, szczęśliwych lat. Zgroma­dzeni ciasno w kręgu, wokół ognia, grzejący się w jego płomieniach, słu­chaliśmy gawęd, śpiewaliśmy i marzy­liśmy, pełni dobrych myśli, w poczu­ciu wielkiej solidarności, przyjaźni... A las szumiał, drzewa rzucały długie, drgające cienie, słychać było trzask ognia, ze strzelających w górę płomieni sypały się iskry, dym pach­niał igliwiem... Można tak było sie­dzieć i siedzieć... I co najważniejsze, niektóre przy­jaźnie szkolne, umocnione na obo­zach, okazały się najtrwalsze - liczą już kilkadziesiąt lat!

Z harcerskim pozdrowieniem
Czu­waj!

Wspominała: Elżbieta Żak z domu Kwasek - podharcmistrz

Artykuł ukazał się w czasopiśmie „Sandomierzanin”, 2024, nr 7-8